Panorama Himalajów o wschodzie słońca z punktu widokowego Poon Hill (3200 m n.p.m) nad przełęczą Gorepani to absolutnie estetyczno-mistyczne przeżycie.
Nad głęboko wciętą doliną rzeki Kali Gandaki (Czarna Rzeka) wznoszą się dwa ośmiotysięczniki : Annapurna I 8091m n.p.m.(Bogini Żywicielka) i Dhaulagiri 8167m n.p.m (Biała Góra). Dolina ta należy do najgłębszych dolin rzecznych świata. Różnica poziomów między dnem doliny, a ośnieżonymi szczytami wynosi niemal siedem tysięcy metrów.
Kwitnące lasy rododendronowe na wiosnę, a w tle białe szczyty górskie dostarczają niezapomnianych widoków.
Dotarcie do Poon Hill jest możliwe dzięki stosunkowo łatwej wędrówce trekkingowej w rejonie Annapurny. Podczas niej można zobaczyć Himalaje i mieć możliwość spotkania różnych grup etnicznych zamieszkujących ten region. Każdego roku, od marca do połowy maja oraz od września do grudnia tysiące odwiedzających odwiedza Ghorepani i Poon Hill.
Szlak turystyczny do Poon Hill przebiega przez malownicze, etniczne wioski o bardzo zróżnicowanej architekturze zamieszkałe przez plemiona Gurung i Magar. Wędrówka oferuje możliwość dotarcia do przepastnych dolin, gęstych lasów rododendronowych (kwitnących wiosną) i oraz widoku wodospadów. A za każdym rogiem rozpościerają się niezapomniane widoki na ośnieżone Himalaje.
W tle górskich szczytów wyróżnia się piękną sylwetkę Machhaphuchhare, Maćhapućhare (nepali: माछापुछ्रे)(6997m n.p.m)
Swoim kształtem przypomina rybią płetwę. W języku nepalskim jej nazwę można przetłumaczyć jako „Rybi Ogon”. Góra ta nie została dotąd oficjalnie zdobyta. Nepalczycy wierzą, iż jest ona świętą górą, siedzibą bogów i aby ich nie niepokoić, nie wydają zezwoleń wyprawom himalajskim.
My, mając w planach 5 dni w trakcie naszej jogowej wyprawy do Nepalu, decydujemy się na opcję cztero- pięciodniową. Oczywiście przed wyjazdem była joga.
ŚRODA 25 kwiecień 2018
Tego dnia wyjechaliśmy z Kathamadu w kierunku Pokhary. Droga wiodła przez przełęcze, doliny i urwiste brzegi himalajskich rzek.
Widoki nieraz piękne, nieraz zapierające dech. Niejedno z nas wstrzymywało oddech także z powodu stylu jazdy tutejszych kierowców :-). Wbrew pozorom, jeżdżą oni bardzo bezpiecznie – po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, jak tu jeżdżą.
Po południu dotarliśmy do Pokhary, gdzie została część grupy, a my po chwili odpoczynku pojechaliśmy dalej do Nayapul, gdzie zaczynała się nasza wędrówka po górach. Tam czekała na nasz kolacja, pokoje z już nieco spartańskimi warunkami oraz mały puchaty szczeniaczek – włochata kuleczka szczęścia 🙂
CZWARTEK 26 kwiecień 2018
We czwartek po śniadaniu ruszyliśmy. Z początku było bardzo łatwo i pierwsze kilka godzin szliśmy doliną rzeki pośród malowniczych wzgórz.
Pogoda była idealna – ani za ciepło, ani za zimno. Do obiadu szliśmy sobie spokojnie zachłystując się świeżym powietrzem. Na obiad był dal bhat – czyli tradycyjny nepalski zestaw dań: ryż, gęsta zupa z soczewicy, warzywa i jakieś lekko zblanszowane liście (coś jakby szpinak).
Później szliśmy co raz nieco w górę i nieco w dół, czasem przez wiszące mosty, aż w pewnej chwili zaczęły się… schody. A konkretnie ponad 3 500 schodów. Różnica poziomów do pokonania to ponad 900 metrów. To tak jakby wejść na najwyższy obecnie budynek świata w Dubaju. Lekko nie było, zwłaszcza, że nie było chwil, w których szliśmy po terenie poziomym, co dawał oby choć chwilę odpoczynku – ciągle pod górę.
Późnym popołudniem doszliśmy na szczyt tych schodów do miejscowości Ulleri (ok. 1960 m.n.p.m.). Jak tylko weszliśmy do kameralnego hoteliku zaczął wiać silny wiatr i padać deszcz. Mieliśmy szczęście.
Wieczór minął nam w jadalni, gdzie po kolacji, siedząc przy ciepłym palenisku słuchaliśmy opowieści naszych nepalskich przewodników – Rindżiego i Sandżoka. Mówili nam o tym co nas czeka w kolejnych dniach wędrówki, o swoich przygodach, których doświadczyli przez lata chodzenia po Himalajach, o przyrodzie i zwyczajach ludów górskich Nepalu.
Na dobranoc, tuż przed zmierzchem, swoje dostojne oblicze pokazał nam Hiunchuli.
PIĄTEK 27 kwiecień 2018
W piątkowy ranek, przy pięknej pogodzie, wyruszyliśmy w drogę do Ghode Pani (2784 m.n.p.m.). Na początku było jeszcze trochę schodów, ale później droga wiodła przez lasy – czasem nieco w górę, czasem w dół. Była piękna pogoda i słońce, ale cień drzew przyjemnie chłodził. Na wieczornym spotkaniu Rindżi ostrzegał nas, że po deszczu na drodze i drzewach mogą być pijawki, które tylko czekają, aż ktoś z nas przystanie i by przyssać się do skóry. Na szczęście żadna na nas nie czekała, no – może jedna…
Na obiad nasza grupa podzieliła się na „partię popierającą dal bhat” i „partię zupowo-makaronową”. I tak już będzie do końca wędrówki. Dal bhat ma tę zaletę, że w Nepalu podawana jest podstawowa porcja, a później donoszone dokładki tak, że można najeść się do syta. Dal bhat w każdym miejscu smakuje inaczej, więc trudno żeby się znudził.
Ten dzień był bardzo przyjemny – nagroda po wczorajszych „schodach do nieba”. Po południu dotarliśmy do Ghode Pani, niektórzy z nas zakwaterowali się w małych domkach, niektórzy w głównym budynku hotelu. Później zebraliśmy się w dużej hotelowej stołówce i najpierw słuchaliśmy opowieści naszych przewodników, potem zjedliśmy pyszną kolację, a następnie wiele z nas zasiadło obok wielkiego żeliwnego cylindra, w którym palił się ogień i przyjemnie nas ogrzewał. Na zewnątrz szalał wiatr i zacinał deszcz. Znowu mieliśmy szczęście do pogody.
SOBOTA 28 kwiecień 2018
Sobota zaczęła się dla nas bardzo wcześnie – już o brzasku, ok. godziny piątej, wyruszyliśmy na punkt widokowy Poon Hill. Leży on na wysokości ok. 3 200 m.n.p.m. Szliśmy tam prawie godzinę po kamiennych… schodkach, na szczęście nie tak stromych jak „schody do nieba”. Ale warto było…
Dziś niebo przeczyszczone wczorajszym wiatrem odsłoniło nam nam dostojne oblicza masywów ośmiotysięczników Daulagiri i Annapurny. Patrzyliśmy na nie z podziwem i niedowierzaniem, jak w ogóle można się wspiąć na tak strome, prawie pionowe ściany. Moglibyśmy patrzeć jeszcze długo, ale trzeba było wracać na śniadanie i ruszać w dalszą drogę – dziś czekał nas naprawdę ciężki dzień.
Na początku szliśmy pod górę. Im wyżej wchodziliśmy tym więcej było ogromnych rododendronów – wielkich drzew pokrytych purpurowymi kwiatami. W lasach położonych niżej, przez które przechodziliśmy wczoraj, okres ich kwitnienia już minął ale tutaj czerwone korony drzew pokrywały stoki wzgórz.
Niesamowite były także tutejsze lasy. Drzewa mają niekiedy olbrzymie rozmiary i dziwaczne kształty. Wiele z nich pokryte jest liśćmi storczyków, które będą kwitły za dwa miesiące. Wiele starych drzew ma gałęzie otulone zwisającymi z nich mchami. Ścieżki, po których szliśmy, wiją się pomiędzy tymi drzewami, na górze baldachimy kwiatów pośród których brzęczą pszczoły…
Po dotarciu na szczyt jednego ze wzgórz poczekaliśmy na resztę grupy. Ale nie to żebyśmy siedzieli i próbowali złapać oddech – zaczęły się nepalskie tańce.
Już od pierwszego dnia towarzyszyły nam chyba na każdym postoju i obserwowanie ich było dodatkową atrakcją dla innych ludzi idących szlakiem.
Później zaczęło się schodzenie. Nasz punkt docelowy Ghandruk leży na 1 939 m.n.p.m., tak więc różnica wysokości do pokonania od Poon Hill to ponad 1 250 m.
Na początku schodziliśmy przez majestatyczne lasy – wielu z nas kojarzyły się one z tymi przedstawionymi w filmach „Władca pierścieni”. Piękne i groźne zarazem.
Niekiedy szliśmy ostro w dół tylko po to, aby później znowu się wspinać. A potem znowu w dół. Setki, a może tysiące kamiennych schodków – czasami myśleliśmy, ile pracy ludzie włożyli przez stulecia, aby stworzyć te himalajskie szlaki.
Wokół drzewa, ściany skalne, potoki, powalone drzewa, małe wodospady, głazy, wąskie wąwozy, z których nagle wychodziliśmy na drogę nad ogromnym urwiskiem w pięknym widokiem na przepastną dolinę. Pogoda znowu była idealna.
Potem było już tylko ostro w dół pięknymi wąwozami. Kolana dawały znać o sobie… Z niedowierzaniem patrzyliśmy na nepalskich tragarzy, którzy objuczeni wielkimi pakami zbiegali sobie koło nas z lekkością górskich kozic.
Chyba dawno nie cieszyliśmy się na widok łóżek tak, jak tego dnia po dotarciu do hotelu. Ale czekała nas oczywiście jeszcze kolacja i niespodzianka – jedna z uczestniczek wyprawy miała dziś urodziny i wielki tort idący w jej stronę aż wbił ją w krzesło. Nikt chyba nie spodziewał się, że po gromkim „100 lat” będziemy zajadali pyszny tort urodzinowy. Potem niektórzy z nas udali się na bardzo zasłużony odpoczynek, ale inni zaczęli… tańce nepalskie.
NIEDZIELA 28 kwiecień 2018
To był ostatni dzień naszej wędrówki. Rano wiele z nas odczuwało w nogach poprzedni dzień. Po śniadaniu ruszyliśmy znowu w dół kamiennymi schodami. Szliśmy pośród obłoków wzbijających się z dolin ku górze.
Po dojściu do drogi, kilkoro z nas postanowiło jednak skorzystać z lokalnego autobusu – zmęczenie nóg lub obtarcia nie pozwalały cieszyć się wędrówką tą piękną doliną. Pozostali podziwiali piękno pól tarasowych, ludzi, wiosek, przyrody. Znowu mieliśmy idealną pogodę – zachmurzone niebo chroniło nas przed upałem. Po raz kolejny doświadczaliśmy serdeczności Nepalczyków, którzy pomimo życia w trudnych warunkach mają w sobie tyle pogody ducha i zawsze mają pogodne twarze.
Po południu dotarliśmy do naszego punktu wyjścia, do Ulleri. Tam nieco odpoczęliśmy i przeszliśmy do czekającego na nas już autobusu. Krótko po ruszeniu nim w kierunku Pokhary zaczął się deszcz… Naprawdę do pogody mieliśmy wyjątkowe szczęście.
Lekko nie było, ale tak wspaniałe wspomnienia i zbliżające nas wszystkich chwile warte były trudów wędrówki. Dla wielu z nas słowo „schodki” będzie już zawsze przywoływało wspomnienie tej wyprawy.
A tak przywitaliśmy po powrocie Pokharę 🙂